Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kłamiesz.
Albo:
— Nie stawiaj się.
I skończone.
Jakoś prościej, szlachetniej.
A fałszywy taki słodki, miły, że go trudno przyłapać na gorącym uczynku.
No i co? — Przykrość sprawiłem Mundkowi. Ma żal do mnie. Na ojca powiedziałem — stary, — i że się urżnął. Tak ordynarnie powiedziałem, jak człowiek dorosły, co to zawstydzi dziecko, urazi, i nawet nie czuje.
Ale wchodzę do bramy, a na schodku siedzi ten sam kot, co wczoraj. Żal mi się go zrobiło i chciałem pogłaskać, a on w nogi. — Więc pamięta. — Może za kota Bóg mnie skarze, że mi Łatka wziąć do domu nie pozwolą?
— No, jak ci tam poszło w szkole? — pyta się mama.
Łagodnie się zapytała. Może czuje, że niesłusznie mnie wczoraj skrzyczała?
Mówię:
— Nic takiego.
A mama się pyta:
— A w kącie nie stałeś?
I dopiero przypominam sobie, że naprawdę.
Mówię:
— Stałem w ławce.
A mama:
— No i mówisz, że się nic nie stało.
Mówię: