Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wicz zgodził się wziąć go do jutra, a ja się tymczasem przepytam.
A jakby żal miałem do Bączkiewicza, kiedy mi Łatka mojego zabierał.
Przecież on mój. Przecież ja go grzałem pod kapotą. On mnie pierwszego polizał. Ja go znalazłem i przyniosłem do szkoły i o nim cały czas myślałem. A Bączkiewicz dał tylko przecie dziesięć groszy — i już.
Boże mój, czy sprawiedliwie, że jednym rodzice pozwalają, a drugim nie. — Każdy najwięcej kocha swoich rodziców i dom. Ale wie, że inny ojciec pozwala — i ma żal. Porówna siebie z innym, i boli go.
Dlaczego Bączkiewicz bierze Łatka i nic, a ja się muszę dopiero prosić i pewnie skończy się na niczem.
Że jeden bogatszy, a drugi biedniejszy, i bogatszy może co chce kupować, — to głupstwo. Wolność ważniejsza od bogactwa.
No, bo jeśii się wie, że rodzice naprawdę nie mają, jeszcze się ich więcej kocha tą żałością. Kto będzie się gniewał, że ojciec nie ma roboty, albo mało zarabia? — Ale jak na niepotrzebne rzeczy wydaje, a dziecku poskąpi, o sobie tylko myśli, a dziecku żałuje, — tu już trudno, tu i ksiądz nie pomoże. — Bo dlaczego ojciec Mundka na wódkę wydaje i jeszcze awantury wyrabia?
Żal mi Mundka i żal mi Łatka białego, że się przez niego tyle namartwiłem, a teraz inny zabiera.