Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Siedzi dwoje dzieci małych pod drzewem, dwoje dzieci opuszczonych, dzieci — sierot. Siedzą one pod drzewem i patrzą w dal, a tam miasto, do którego wejść mają, którego nie znają. Ciekawość, niepokój i radość serca ich przepełniają. Jak zwie się to miasto? Imię jego: „życie“. Co im to miasto — życie w darze przyniesie?
Przedstawienie skończone.
Dzieci poszły do swoich pokojów.
— Kłamstwo, wszystko to kłamstwo — myślał Antek.
Nie wiedział chłopiec, gdzie tkwiło to kłamstwo, nie wiedział, co w obrazach tych go raziło, ale czuł, że ta pani, która czytała powiastkę, nic nie wie, nic nie rozumie.
— Głupiec — zakończył swoje rozumowanie — wszystkim im klepek brak, wszyscy są warjaci. Trzeba uciec koniecznie.
Nie tknął obiadu, leżał na łóżku z szeroko otwartemi oczami i myślał, w czem tam było kłamstwo i co go gniewało.
— Co oni tam wiedzą?
A hrabia, który obserwował Antka przez okienko, sądził, że już duszę jego zdobył, a teraz właśnie na długo ją tracił.
Gdy zmierzch zapadł, Antek wstał, rozejrzał się po pokoju, zbliżył się do drzwi, czy kto nie patrzy przez dziurkę od klucza, narzucił palto, otworzył okno i jednym skokiem znalazł się w ogrodzie. Przebiegł szybko przestrzeń, dzielącą go od muru, spostrzegł ła-