Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie mylił się wówczas Antek, gdy mówił, że to „trajlowanie“ musiało wywrzeć na niej wielkie wrażenie. Tak jest, Mańka w jednem z dzieci opuszczonych poznała siebie, w tańczącej pijaczce matkę swoją, poznała i opiekuna swego — ojca Antkowego i wiele innych postaci. I strach ją ogarnął i ból silny wstrząsnął jej dziecięcą piersią, bo zrozumiała, jak bardzo pogardzają tu światem, z którego ona przyszła, w którym żyła.
Milcząc, powróciła do swego pokoju, rzuciła się na łóżko, ukryła twarz w poduszkę. Nie płakała, ale wiele myślała.
Poco ją wzięli, poco ją tu przywieźli?
Byłaby sobie sprzedawała kwiaty z Antkiem, a potem, gdyby już Antek od niej odszedł, byłaby się powiesiła... jak Staśka. A tak... Antek gniewa się na nią — i za co? Co ona mu złego zrobiła? Że się ubrała w czystą sukienkę? Myślała, że go ucieszy. Szelma jest Antek, jak oni wszyscy. A mało się ona napatrzyła, może nie wie? Jak Bolkowa kochała swego męża, pracowała na niego, a on tylko papierosy palił i chodził z wizytami; a może on jej kiedy dobre słowo powiedział, co? Wszystkiego mu było zamało. Pieniędzy chciał, a zkąd ona weźmie, wszystko mu było jedno. Z kolegami pijatyki urządzał, jeszcze ją bił. Wszyscy oni tacy. I nagle przyszło Mańce na myśl, że i ona pozwoliłaby się takie poniewierać przez Antka, byle jej nie rzucał, byle jej nie zostawiał samej. Bo ci... ci „państwo“ muszą ją strasznie nienawidzieć i tylko z początku są pewnie tacy dobrzy.