Strona:Janusz Korczak - Bankructwo małego Dżeka.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jutro zadała, a on nie wie. Dał sobie słowo, że będzie uważał, i nie udało mu się.
Fil powiedziałby napewno:
— Psia kość słoniowa.
Bo zawsze tak mówi, jak jest niezadowolony.
Na pauzie Dżek zauważył, że Nelly jest jakaś smutna. Nelly nigdy nie bywa zanadto wesoła. No — dziewczynki, rozumie się, mniej dokazują, niż chłopcy, chyba taka Betty, ale ona jedna. Ale Nelly była naprawdę smutna: stoi przy oknie i tak jakoś patrzy.
Dżek musi się dowiedzieć, bo jak nie, to może zaraz wejść do kancelarji i powiedzieć, że wszystko pisze Nelly. Nawet woźny powiedział:
— Ocho, widzę, że się zbogaciłeś: wziąłeś sobie sekretarkę. Ile też jej płacisz?
Woźny nawet poradził, jak ma ułożyć wszystko w szafie i codzień się pytał, czy Dżek dużo utargował. Oddawał mu też do schowania zostawione przez gapy i niedbalców — pióra i ołówki, bo przychodzili do niego dawniej i zawracali mu głowę.
Dżek stanął niedaleko Nelly i czeka, aż go zauważy.
A potem:
— Czy nie wiesz, co pani zadała na jutro, bo nie słyszałem?
— Pani kazała przepisać dalej i podkreślić czasowniki. Może jeszcze coś, bo nie uważałam tak bardzo.
Nie, Nelly ma inne zmartwienie.
— Może jutro nawet nie przyjdę do szkoły, — mówi Nelly jakby do siebie.