Strona:Jan Siwiński - Katorżnik.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na resztę kolegów! Brzęk, szczęk i łomot kajdanów wywołał głuchą grozę. Atoli nad tem wszystkiem nie było czasu lamentować, bo wypadki szybko następowały po sobie: po nas poszli inni, a po tych znów inni, i tak w krótkim czasie nie było nic słychać, tylko brzęk i szczęk kajdan po całej sali.
Tu jednak wypada mi objaśnić czytającego, że według ustaw moskiewskich, żaden szlachcic nie może być w kajdany zakuty, chyba że jest zasądzony na pozbawienie wszelkich praw, przeto i z nas tylko Galicyan zakuto i tych koroniarzy, którzy się nie mogli wylegitymować szlachectwem. Nie idzie jednak zatem, aby Galicyanie nie byli szlachcicami, bo tak w owej chwili, jak i poprzednio przy protokołach, jedni nie chcieli, a drudzy nie mogli swego szlachectwa udokumentować, gdyż to wymagało wielu korowodów.
Jakoż może w dwie godziny byliśmy już wszyscy zakuci; wtedy znów zjawia się inny oficer i na cały głoś komenderuje: wychadij! Na olbrzymiem podwórzu stały już zaprzężone kibitki, całe zakute w budy blaszane; siedliśmy w owe kibitki po dwóch w tyle, a zaś na przeciw po dwóch żandarmów w przodzie kibitki, obok kibitek dużo wojska: piechoty i kawaleryi, z tyłu zaś cały ten pochód zamykały armaty.
Z cytadeli wyruszyliśmy około godziny trzeciej po północy i tak jechaliśmy przez całą Warszawę aż na Pragę. Jakkolwiek szczęk broni, turkot kibitek po bruku, hurkot armat, stukot końskich kopyt, wszystko to sprawiało wrzawę nieopisaną, to jednak dochodziły nas szlochania i lamenty niewiast Warszawianek, które tym sposobem żegnały nas w naszą daleką podróż, w podróż piekielną!

separator poziomy