Strona:Jan Lam - Idealisci.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

o którem mówiłem, tym razem p. Skryptowicz na zapytanie swoje, co się stało, zamiast zwykłego, lakonicznego „Nic“, pokropionego łzami, otrzymał odpowiedź wyczerpującą przedmiot, i był mocno oburzonym. Ma się rozumieć, że skorzystał ze sposobności, ażeby wygłosić obszerną filipikę przeciw chodzeniu do kościoła, zwłaszcza o tak rannej porze, jakoteż w ogóle przeciw wychodzeniu panien z domu bez towarzystwa p. Skryptowiczowej. W przerwach zaglądał do okna i widział, że p. Alfred po naradzie z towarzyszami śmiało zbliżał się do jego pomieszkania, rozglądając się na prawo i na lewo, jak gdyby czego szukał. Za chwilę, przedsiębiorczy nasz kawaler znajdował się w sieni.
— Czego pan sobie życzy? — zapytał p. Karol, odchylając drzwi od swego pokoju.
— Czy tutaj mieszka p. Bykowski? — była odpowiedź. — Ach, przepraszam, nie poznałem pana! — dodał p. Alfred, podając rękę p. Karolowi. — Jak się pan miewa? Przywożę panu ukłony od pp. Zameckich, ale nie wiedziałem, gdzie pan mieszka. Potrzeba w istocie tak szczególnego zdarzenia...
— Proszę, niech pan wejdzie do pokoju — rzekł p. Skryptowicz, którego oburzenie nie dotrzymało placu wobec pewności siebie i przytomności umysłu p. Alfreda.
— Dziękuję bardzo i przepraszam, innym razem, i o stosowniejszej porze złożę państwu moje uszanowanie, obecnie zmuszony jestem szukać p. Bykowskiego w pilnym bardzo interesie. Do widzenia, kochany panie Skryptowicz, do widzenia! Ale, ale, co to za piękne panny widziałem przed chwilą wchodzące tu do pana? Ej, ej, panie Skryptowicz!
— Mój panie — odparł zagadnięty w ten sposób, koncentrując ile mógł uroczystego tonu w te dwa wyrazy — mój panie, to są moje córki!
— A, powinszować, powinszować, prawdziwie czarujące istoty! No, do widzenia, kochany panie, do widzenia! — I podczas gdy p. Skryptowicz, usiłując nadać obliczu swemu wyraz jak największej srogości, szukał w dodatku słów, któreby wiernie odmalowały to nieludzkie uczucie, p. Alfred