Przejdź do zawartości

Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

schła na nim. Zrana była już tylko blizna, jako widzicie!
I promienna szczęściem, pokazywała wszystkim dzieciaka, który śmiał się, jadł i paplał, jak czynią dzieci zupełnie zdrowe. Edyta wskazała bratu na tych dwoje.
— A to, czy to tylko pozór i środek? — spytała.
Uścisnął zlekka jej dłoń.
— Może i to nawet, — odparł, uśmiechając się do niej tkliwie; ale wolę być wierzącym niż sceptykiem. Niech mi tylko ciebie zachowa, a gotów jestem pójść za nim! Cóż? Czyś ze mnie zadowolona?
Ona potrząsła głową.
— Jeśli on jest prawdą, — rzekła z namysłem, — to za mały motyw i nazbyt osobisty.
— Ależ bo uleczenie jest procesem mechanicznym, a w Salpétrière w Paryżu przed pięćdziesięciu laty już Charcot dokonywał takich cudów, po nim zaś dokonywali inni.
Ona jednak obstawała przy swojem.
— Tamto co innego, a to co innego. Tamto medycyna i hipnotyzm, a tu...
— A tu?
— Siła Boża! — szepnęła bardzo cicho, raczej do siebie niż do niego.

IV.

Tego dnia spotkał ich przykry zawód. Trąby, obwieszczające nadejście Proroka, nie