Przejdź do zawartości

Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bożyszczem. Będziesz ogniem, od którego zapalą się dusze.
— Tak głos mówił...
— Bądź mu więc posłuszną. Wrócisz dziś do twego klasztoru. Jutro poświęcę przy mojej mszy sztandar, z którym cię wyślę. Teraz idź!
Dwa dni później Edyta znajdowała się we wschodnim obozie w pobliżu Udine.
Życie jej odtąd stało się jakby snem dziwnym, strasznym i czarownym zarazem. Dni schodziły w wycieczkach powietrznych, w przemowach do żołnierzy, w towarzyszeniu im do walki. Onaż to była, ona, tak kobieca, tak słodka, tak bojaźliwa z natury, ona, w tym chrzęście zbroi, w hałasie kul i dział, w zawrotnym wirze wojny?!
Bo wojna, przygotowywana od półtrzecia roku wybuchła wreszcie, a stało się to w kilka dni zaledwie po przybyciu Edyty do obozu i stało się najzupełniej niespodziewanie. Wszystko kazało przypuszczać, że Prorok nie uczyni pierwszego kroku. Bezwład, jaki go ogarnął, znany był dobrze w Rzymie, i na parę dni przed audjencją Edyty odbyła się w Watykanie pod osobistem przewodnictwem papieża rada gabinetowa z udziałem Szeglenyego jako delegata armji, i na naradzie tej postanowiono wziąć inicjatywę walki, wysyłając wojska poza linję graniczną w stronę Cormons i St. Peter. I oto naraz zmieniło się wszystko. Przez Edytę przesłał papież rozkaz, wstrzymujący