Przejdź do zawartości

Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z grozy śmierci wyrośnie nadzieja odrodzenia się na wieczność!
On usta przycisnął do jej czoła.
— Dziś na to za wcześnie. Potem — kto wie? Jeżeli co mogłoby ze mnie uczynić chrześcijanina, to Gesnareh i jego wierni.

XI.

Strafford spodziewał się przybycia Proroka do Krakowa w parę dni po Edycie, ale Gesnareh przybył prędzej, bo zaraz nazajutrz. Przypadek odkrył ucieczkę przyjaciółki „boskiego“ w kilka godzin. Zawiadomiony o tem Rabbi przyleciał bez zwłoki. Wielkiem musiało być jego przywiązanie do tej kobiety. Strafford znalazł go wybladłym i zestarzałym. Nie stracił jednak nic ze swego spokoju: ten władca ludzi umiał też władać i sobą. Wysłuchał nie przerywając wszystkiego, co mu opowiedział Strafford o przybyciu i ucieczce siostry, potem popatrzał nań bystro.
— Tyle wiesz o niej i nic więcej?
— Tyle i rozumiem, że tego za mało, ale chciej mi przebaczyć, Najświętszy: niezdatnym na szefa policji.
— Rozumiem i nie mam nic do powiedzenia. A pogoń darmo wysłałeś na północ. Ona nie poleciała nigdzie, krom Włoch.
— Posyłałem i w tamtą stronę, ale bezskutecznie.