Przejdź do zawartości

Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co z Najświętszym? — zawołała, chwytając się za piersi.
— Najświętszy w dobrem zdrowiu, ale jam człowiek zgubiony, dostojna! Jeśli łaska twa mnie nie uratuje...
— Cóż się stało?
— To, że spełniłem twój nakaz, otwierając ci więzienie, a oto w tej chwili odbieram od władcy napomnienie, byś z więźniami porozumiewała się jedynie w mojej obecności i w gabinecie dyrekcji.
Edyty nie wzruszyły kłopoty dyrektora, którego miała za winowajcę popełnianych tu okrucieństw.
— Cóż ja na to poradzę? — odparła obojętnie.
Dyrektor pochylił się nad nią, zniżając głos.
— Poradzisz, jeśli zechcesz, dostojna! Dla mnie to będzie ratunkiem, dla ciebie samej korzyścią. Najświętszy nie lubi najbliższym nawet odkrywać swych tajemnic. Szalony byłem przypuszczając, że dla ciebie czyni wyjątek.
— Czego więc pan żądasz ode mnie?
— Zachowania ścisłej tajemnicy o bytności w kaźni.
— I o okropnościach, na jakie patrzałam? — zagadnęła, wskazując ręką na umierającego.
— Oczywiście.
— Nigdy! Prorok musi dowiedzieć się