Przejdź do zawartości

Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i kolących oczkach spoglądał na nich z wyrazem nietajonej radości i triumfu.
Był to Zdzisław Poratyński, postrach królów przemysłu i senatorów, który wkręcił się niepostrzeżenie do gabinetu, zanim goście przeszli tu z jadalni i cieszył się możnością dokuczenia zebranym potentatom jak dzieciak, płatający nauczycielowi figla. Wszyscy przyzwyczajeni byli do wybryków jego złośliwego języka i znosili je, by gorszych uniknąć, tym razem jednak miara się przebrała. To był przecie cynizm i brak wszelkich ludzkich uczuć pluć na powalonych, czekających śmiertelnego ciosu. Ale garbus nie dał się zmiękczyć.
— Bydełko pokazało rogi! — przycinał dalej. — Szkoda! Tak było dobrze żyć na świecie! Robotnik odrabiał pańszczyznę jak dawniej chłop, trzymano go zaś zdaleka od delikatnych oczu, by widok jego nędzy nie psuł miłych wrażeń poobiednich. Dla was było słońce, dla nich stęchlizna piwnic; dla was estetyka kuchni i życia, dla nich brud i głód! I teraz koniec! Przychodzi słowo wyzwolenia, a oni, niewdzięczni, idą ku niemu, zamiast z piersi swych zrobić puklerz żelazny dla ochrony przedstawicieli ładu społecznego i władzy! Niewdzięczni! Za tyle dobrodziejstw! Zamiast ochraniać wasze bogactwo, wolą wziąć je dla siebie!
Tu już burza wybuchła na dobre. Mało brakowało, a garbuska wyrzuconoby za drzwi, jeżeli nie za okno z drugiego piętra. Ale eks-