Przejdź do zawartości

Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dowy i tak szerokich ramion, że czynił wrażenie garbuska, podczas gdy nieproporcjonalna długość rąk, okrągła do ogromnego harbuza podobna głowa, łysa całkiem i okolona rzadkiemi kosmykami rudawych włosów, nadawała mu podobieństwo do niezwykle rozrosłego karła. Rysy twarzy nieregularne i brzydkie, a ostro akcentowane nosiły na sobie wydatne piętno semickiego szczepu nie w szlachetniejszym jego wyrazie, jak u Arabów, ale w tym karykaturalnym typie, jaki przybiera twarz, widziana we wklęsłem zwierciadle. W całej tej postaci, tak dziwacznie i niemiło wyglądającej, uderzały jedynie nadzwyczajnym blaskiem i pięknością oczy. Niezbyt wielkie, wyraziste, głębokie, miały, w sobie jakąś nadludzką siłę i urok, któremu niełatwo było się oprzeć. Siła ta była wielką, skoro z chwilą pojawienia się starca w podwojach sali dostojne zgromadzenie, będące rządem Kościoła na ziemi, mimowolnym ruchem powstało i pochyliło głowy.
— Siądźcie, ojcowie! — zawołał kamerling. — Ty zaś świątobliwy starcze, wejdź na mównicę, przeznaczoną dla kaznodziei i objaw nam, z czem ciebie przysłał do nas Pan!
Ale starzec nie ruszył się z miejsca, do którego zdawało się, że przyrósł, i stał przechylony w bok z wystającą nieco jak u ułomnych łopatką i z głową zwisającą w tę samą stronę, jakby nie był w stanie utrzymać jej ciężaru. Dziwne zaiste zachodziło przeciwień-