Strona:J. Turgeniew - Z „Zapisek myśliwego”.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wsiadłem, spojrzawszy wpierw na zegarek, pokazywał kwadrans po dziesiątej.
Filofej szarpnął lejcami, krzyknął cieniutkim głosem: — Ej, wy, maleńkie! bracia jego przyskoczyli z obu stron, podcinając przyprzężne konie pod brzuchy — i tarantas potoczył się, zawrócił z wrót na ulicę... Kudłaty chciał skręcić do domu, na podwórze, lecz Filofej wyperswadował mu to kilkona uderzeniami batem — i oto wyjechaliśmy ze wsi i znaleźli się na dość równej drodze, ciągnącej się między zwartemi krzakami leszczyny.
Noc była piękna, cicha, doskonała do podróży. Wiatr figlował w krzakach, poruszał gałązki, to znów cichł, na niebie tu i owdzie widać było nieruchome, srebrzyste chmurki, księżyc wznosił się wysoko i oświetlał całą okolicę.
Rozciągnąłem się na sianie i już miałem usnąć, gdy przyszło mi na myśl „niedobre miejsce“.
— A co, Filofeju, spytałem, daleko do brodu?
— Do brodu? Będzie z ośm wiorst.
— Ośm wiorst, pomyślałem. Nie zajedziemy prędzej jak za godzinę. Usnąć więc można.
— Ty, Filofeju, znasz dobrze drogę? — zapytałem go znowu.
— Jakże drogi nie znać? Przecież nie pierwszy raz się jedzie.
Jeszcze coś mówił, lecz ja już nie słyszałem tego, usnąłem.


Obudził mnie właściwie nie zamiar obudzenia się za godzinę, jak to się zdarza, ale jakieś dziwne,