Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niem, ściskając jego kolana. Przebacz, to ja jestem sprawca tych zbrodni! — Ja teraz dopiero widzę, com zdziałał! — Bóg mnie ukarze, ale ty, panie, przebacz mi! — Ja z miłości dla ciebie moje życie wieczyste zgubiłem i nie żałowałbym, gdybyś ty był szczęśliwym! Zostałem oszustem, złodziejem, ja, com tak długo żył poczciwy, byleby tobie służyć. Duszębym sprzedał, abyś ty był szczęśliwy, a gdzieżbyś mógł być szczęśliwy, jeżeli nie w naszej pracowni?
Panie, ja wierzę, ty jeszcze odkryjesz tajemnicę.
Kiedyśmy już wszystko posprzedawali, kiedy już nawet żadnych długów zaciągnąć nie można było, kiedy ja sam już prawie trzy dni nic nie jadłem i nocy nie spałem, przemyśliwając, abyś ty, panie, nie spostrzegł się, że niema już przez dzień jeden czem życia utrzymać, wtedy po wyjściu do Krakowa spotkałem pana Rogosza, zwierzyłem mu się z naszą biedą i, za jego radą, sfałszowałem pismo twoje, panie!
Dostałem pieniędzy; od tego czasu codzień myślałem: odkryjemy kamień mędrców i oddamy, i znów pożyczałem; jednemu połowę oddawałem, biorąc od innych, i tak ciągle biedną głową radziłem, jak urwać, jak sztukować. Ja nie mam żony, nie mam dzieci, ani rodziny, tylko ciebie jednego za wszystko ukochałem; przecież i pies nie może być wierniejszy! — A jednak ja nie miałem ani