Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tów w żonie mistrza. Wysuszone jego uczucie nie domyślało się nawet, iż prostota serca, czystość myśli są skarbami, z których miłość, jak słońce z łona ziemi rozwija świat cudów. Wspomnienie więc mistrzów, wyraz jego konającego wzroku, były ogniwem, łączącem go z Arminią. Nie zastanawiał się już nad tem, że rozmowa z nią, jej towarzystwo stało się powoli dla niego nieodzownem, i było jedynem.
Arminia mieszkała ze starą, przyjętą służącą; samotna, bez znajomych, bez przyjaciół, i unikała ich.
Smutek nadał całej jej postawie powagę i czarującą piękność, jakiej w niej dotąd nie spostrzegał. Chociaż rysy zostały te same, rozwinęły się, nabrały wyrazu i nowy duch, ożywiający je, podwyższył do niepoznania jej piękność. Najpierwsza i najrzadsza z ozdób kobiety, czoło jej wysokie i równe, jaśniało wzniosłą i szlachetną otwartością. Oczy ciemno błękitne, posłuszne każdemu uderzeniu serca, tak pięknie odbijające od czarnych włosów, zachwycały. Oprócz tego, w każdem poruszeniu jej, w mowie, w głosie nawet, panowała jedna zgodna harmonijna całość, zmuszająca najobojętniejszego do podziwiania tej piękności, której sztuka nie ćmiła.
Jednego wieczoru, po zachodzie słońca, w owej miłej porze, kiedy dzień się już kończy, a noc jeszcze nie zacznie, w tej przechodowej chwili, tak podobnej do teraźniejszego stanu