Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ofiara jedna czy druga, wszystko było jedno. Lecz za to dobrze pamiętał, czy cierpiący cienkie i delikatne miał członki kobiece, czy muskularne i męskie nogi i ramiona; za którem obróceniem śruby wydał pierwszy jęk, za jaką torturą trzeba mu było nakładać na usta, tak zwaną technicznie drewnianą gruszkę, aby zapobiedz zbytnim wrzaskom. Ukazałby krwawe ślady i opisał, jakim sposobom ze złamanych lub rozgnieconych stawów krew trysnęła; a może wreszcie i westchnieniem wyliczyłby tych, którzy w czasie badania ducha wyzionęli. Wtedy dopiero możnaby dokładnie zrozumieć mechanizm tak zwanych rękawiczek, czyli śrub na ręce, batów, czyli śrub na nogi, lin do spowijania człowieka, drabek ze szpikowanym zającem, meklemburskich instrumentów, bamberskich narzędzi, manhecińskich kozłów, siarkowanych nici, lineburskich krzeseł, obroży na szyję, pomorskich bandaży i wszystkich przyborów z kleszczami do owej okropnej hiszpańskiej ogniowej tortury, których sam widok zimnym dreszczem przejmował, gdy przy terrycyi ukazywano obwinionemu narzędzia i tłómaczono ich użytek, wzywając ostatecznie, aby się przyznał do winy.
Sędziowie zajęli siedzenia za stołem, pochodnie zatknięto w żelazne świeczniki przy słupach przybite; na stole zapalono lampy.
Jeden z radnych i pachołcy otworzyli wązkie drzwi właściwego więzienia i weszli