Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Za błękitami.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
119
ZA BŁĘKITAMI

że nie — i to było usprawiedliwieniem jego własnych zamiarów, których się nie wyparł.
Chodził dalej po ogrodzie, pragnąc oderwać się od swych myśli sprzecznych i bolesnych. Rozejrzał się po gaiku z ciemnych świerków, które sam posadził dla zakrycia niepokaźnych widoków, i ucieszył się, że dobrze rosną. Potem namyślał się, jakby przeciąć miejscami zbyt gęste masy drzew, rozrosłych nadmiernie od czasu narysowania ogrodu przez pradziada. Wkrótce machnął ręką:
— Po co to? Jeżeli Halka będzie kiedy chodziła ze mną po tym ogrodzie, ona to sama zrobi. Ale nie widzę jej tutaj, a gdy ją zobaczę we śnie, nigdy nie opiera się o moje ramię.