Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   222   —

kach; bywałem i w naradach wodzów... Powiedz raczej, jak wyglądają ci nowi panowie Zadzierajtys i Krzykalunas?
Rokszycki odpowiedział bez uśmiechu:
— W innych miejscach spotkałem i takich. Niewiele warci, nieliczni i sami kompromitują swoją sprawę. Mówię o skrajnych nacyonalistach litewskich. Trzeba ich odróżnić od szczerych ludowców, dużo sympatyczniejszych.
— To już pozwól, że ja ocenię — odezwał się Budzisz, wznosząc dłoń delikatnie. — Ale kogóż naprzykład mi zacytujesz? — Poznałem różnych: Miłaknisa, Ciecierowicza...
— Ciecierowicz?... poczekaj! może krewny pani Hieronimowej z Wiszun?
— Zdaje się, że tak. Ale inny typ, szorstki, ponury, małomówny. Mól książkowy, chociaż znać po nim braki pierwotnego wykształcenia. I zakochany w mowie litewskiej, w pieśniach gminnych, w cmentarzyskach pogańskich, wreszcie w śrubowaniu kultury litewskiej do wysokości potrzeb nowożytnych.
— Więc i cóż z tego? Za co ja go mam kochać, naprzykład?
— Nie polecam go wujowi specyalnie, ale mnie się podobał ze swej szczerości i uczciwości w badaniach. Nie prześlepia umyślnie, jak inni, ani znaczenia, ani pomników polskiej kultury na Litwie; nie lekceważy Unii