Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   192   —

o ciekawe rzeczy, tem lepiej; otaczają mnie dzieła sztuki, to zwiększa moją przyjemność pobytu. Ale uczyć się już nie chcę.
— A ja się przyznam, że mnie to zajmuje. Chcę się zoryentować w tych skarbach. Zmęczona byłam z początku; teraz mogę łatwo oglądać przez kilka godzin i porównywać. Dumna jestem, kiedy poznam bez objaśnienia epokę lub autora. Znam się już coraz lepiej.
Któż to ma szczęście służyć pani za przewodnika? — zapytał d’Anjorrant z niejakiem lekceważeniem.
Pani Anna zadziwiła się i zarumieniła.
— Przecież mój kuzyn...
— Aa! — odrzekł margrabia, skłaniając nieco głowę.
Księżna Teresa wmieszała się do rozmowy:
— Pan Oleski jest wybornym znawcą Rzymu. Obiecał i nam udzielić swych wiadomości. Jest podobno niezrównany.
— Nie dziw, że kto jest Fabiuszem, musi być Rzymianinem.
— Wystarcza mi być Polakiem odrzekł Fabiusz aby znać i cenić łacińską kulturę. Francuzi mieli ją także niegdyś w poszanowaniu. Czy pan należy już do »nowej Francyi«, margrabio?
D’Anjorrant skrzywił się nieznacznie, ale rzekł z pozorną grzecznością: