Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   189   —

się, niezmiernej dobroci. Cokolwiek mu się powie, odpowiada: »si, si, si — gia, gia, gia...« i kiwa suchutką rączką. Należy już zupełnie do innego świata... Prawda, Wladziu?
Książę Kobryński był osowiały, blady, nabył też ostatnimi czasy nerwowego kurczu w twarzy, który mu odsłaniał na chwilę zęby; wyglądał wtedy jak wilk osaczony, grożący kłami. Teraz obracał cygaro w ustach, nie biorąc udziału w rozmowie. Odezwał się jednak:
— Monsignor Concomassa ma rozmiękczenie mózgu.
— Władziu! nie można tego o nim powiedzieć. Pamiętasz, jak się pięknie wyraził o naszym kraju? »Jesteście ukochanymi synami naszej świętej Matki...»
— A potem dodał tylko: »si, si, si — gia, gia, gia«.
— Trudno więcej od biednego staruszka wymagać.
— Trudno.
Z powodu więc, że nie dopisały rekomendacye, Kobryńscy nie zwiedzili jeszcze nic; tylko księżna była raz u świętego Piotra, a książę od pierwszego wieczoru w klubie, do którego wprowadził go d’Anjorrant, członek rzeczywisty.
Margrabia odwiedził też znajomych w Rzymie i dzisiaj był na obiedzie u książąt Colonna, na który wprowadził tylko Słuszkę z pomiędzy osób importowanych z Nizzy. Zatem kompania