Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   50   —

— Dajcie pić, panowie — upał mocny — —
— Po tej bajecznej szynce musiało ci w gardle zaschnąć, panie Benedykcie?
— A już... Wasze zdrowie, panowie! —
I ledwie otarł wąsy, zaczął znów opowiadać, z figlarnym w potężnej paszczy uśmiechem:
— Tego wilka taki ja dostałem nareszcie. Smolarze znaleźli omdlałego na drugi dzień. Zadali oni jemu jeszcze farnapiksu[1] po łbie i po bokach, tylko, zasłyszawszy już, jaka bestya żywuszcza, przywiązali go do drzewa za zadnią łapę, kiedy wychodzili na robotę. Aż wracają wieczorem na to miejsce, panież ty mój — a wilk stoi przy drzewie uwiązany za nogę! Tedy nareszcie jeden smolarz siekierą głowę mu przerąbał i takim tylko manierem skóra tego wilka u mnie przed łóżkiem leży.
— Gadajcie sobie o wilkach, — odezwał się pan Onufry Klimowicz — a my po śniadaniu i wilka nie dostaniemy i deszcz po nas utnie; spojrzyjcie na te chmury — —
Nad las wschodziły rzeczywiście gęste, szybkie kłęby. Barwa nieba i lasu posępniała, oddalenie zaś, w którem znajdowali się myśliwi od jakichkolwiek siedzib, sprawiało pewność, że gdy deszcz lunie, przemoczy wszystkich do szpiku.
Sprzątano tymczasem talerze i szklanki do koszów. Nadleśny rządowy posłał już obławę na nowy ostęp. Ale z powodu niepewności wyniku i z obawy deszczu nie wszyscy myśliwi podążyli na stanowiska: panowie Siesicki i Klimowicz odjechali do siebie; inni wzięli z bryczek, co kto miał, burkę lub kitel. I rozpoczął się miot gorączkowy bardziej z powodu oczekiwania ulewy, niż wilków.

Był już niepokój i w falach powietrza i przy ziemi. Lekkie poświsty wpadały w czuby drzew liściastych, znacząc po lesie miejsca, gdzie rosła brzoza i osina. Do gąszczów przyziemnych przypadały z wyższych pięter oniemiałe sójki, drozdy, dzięcioły — śmignął i furkający cietrzew. Nad lasem ciągnęły, gwarnie i fałszywie kracząc, przyjaciółki słoty, wrony. Z oddali puszczy coś zbliżało się, hucząc płynnie, jak spiętrzona z liściastego żywiołu fala: przychodziła niechybnie, szeroka jak świat, nieuchronna jak los. Aż usłyszeli naraz myśliwi niby swarliwy szept zbliżającego się tłumu. Szczyty drzew poczęły drgać nerwowo, uchylając raz po raz liście i drobne gałązki pod ciężkiemi, szumnie spadającemi kroplami; jeszcze myśliwi chronili się od nich pod osłonę większych konarów.

  1. Przypis własny Wikiźródeł zadać komuś farnapiksu — dać komuś w kość, dać się komuś we znaki. Zob. hasło fernepiks, farnapiks, „M. Arcta Słownik Staropolski” w oprac. A. Krasnowolskiego i W. Niedźwiedzkiego.