Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.





III.
WALNA OBŁAWA.

Jechali już parę godzin dużym traktem utartym i zapylonym przez stałą pogodę, jechali dla skrócenia podróży i bocznemi drogami, których linia kręta wiła się potrójną zieloną wstęgą darni, unormowana przez tysiączne przejazdy wązkich, jednokonnych kałamaszek. Jechali przez pagórki wydęte, jak bochny wyrośniętego ciasta, blado-złocone zbożami i ścierniem, rozstawione na łąkowej zieleni, z zatkniętymi po nizinach pękami olszyny, a po szczytach z przejrzystemi trzęsieniami brzóz. To znowu brzegami jezior słodko pachnących, cichych, ale tak wielkich, że woda z nich szła do brzegu ciągłą płaską falą i, zamierając przy lądzie, wzdychała. Jechali już długo bez rozmowy, zapędzeni w ogromne życie ziemi, która dyszy cicho i zdaje się spać, a przecie pilnuje trzeźwo i mądrze swych wzrostów, przemian, swej niechybnej w żadnym calu estetyki. Kto ma zdrowe zmysły i mózg niestępiony przez obce przyrodzie myślenia, czuje, jak razem z trawą rośnie.
Byli to nierozłączni towarzysze letnich polowań: Stanisław Pucewicz i Michał Rajecki, w tarantasie parokonnym, z woźnicą Adryanem. Tarantas był nowomodny, najlepszego podobno modelu: wasąg leżał na drągach i półresorach, zamiast na pierwotnej desce; między siedzeniem głównem a kozłem wązkie miejsce było jeszcze przegrodzone ścianką na dwie klitki, do których dwie osoby wsuwały nogi, jak do futerałów; maleńkie siedzenie woźnicy tkwiło wysoko, niby na słupku; całość pię-