Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   13   —

— Ot, tobie masz! — — Tak teraz pójdziem razem górką, przez krzaki, i co który pies wystawi — twoje. Ja mam dosyć.
— Nie, strzelaj i ty, Stachu. Czuję się dzisiaj trochę niezdrów...
Stanisław spojrzał na towarzysza uważnie i rzekł z pewnem niedowierzaniem:
— To i wracajmy prędzej, prosto na leszczynę.
Ale Michał był zdrów, jak ryba w wodzie, jak myśliwy w atmosferze pogodnego wieczoru. I tak go przejęły te wonie silniejsze, te blaski rozrzewnione i miękkie, że nie wytrzymał w swych dąsach i przyznał się:
— Nic mi nie jest, Stachu, tylko mam zły dzień: strzelam źle, łosi nie będzie... i tak już wszystko...
— Tak i mów! Mało czego niema, co nam miłe! A mnie się zdaje, że i lepiej potęsknić trochę; znaczy się — lepszy smak potem. Łosie będziem strzelali jeszcze tego lata; już ja wiem jedną knieję. Wyjedziem na noc, o świcie puścim gończe...
Żywiąc się tymczasem rojeniami, szli przez pagórki zadrzewione, puste. Rojsty dziś oddały obfitą daninę, pagórki były skąpe. Ale już i myśliwi zapomnieli o swej łowczej zaciekłości, poili się błogością wieczoru.
Z łysego wzgórza rozbłysła nagle okolica kochana. Zarośla, jak potargane runo, puszyły się soczystą zielenią na miejscach wyższych, a na rojstach pleśniały szaro i żółto. Starszy gaj olszowy zasłaniał Jużynty, siedzibę Rajeckich — na widnokręgu widniały same tylko porosty zmienne odcieniami zieleni i wody rzeki Świętej, wlewające się w krętobrzegie jezioro Roszę. Wody odbijały niebo szczęśliwe; lasy szeptały miłosne tajemnice ziemi...
— Teraz już niema co: przez leszczynę i na drogę.
Podczas gdy chłodek przeciągał już hen od morza przez jeziora i przypadał coraz niżej, szeleszcząc w zapalających się różowo wełnach drzew, zapasy dziennego ciepła snuły się jeszcze nizko w gąszczach, nasiąknięte lubieżnym zapachem potu ziemi. Tym słojem powietrza zakryci, między rudymi kijami leszczyny szli dwaj młodzi, mieniąc się na twarzach i ubraniach w złocistych okach słońca, przesianego przez liście.
Naraz Fox stanął i głośno zaszczekał. Wyżeł nie oznajmia tak zwierzyny. Jakoż w kierunku, gdzie pies zwracał głowę, ujrzeli myśliwi istotę może leśną, może dziką, ale dwunogą. Przekreślona prętami lesz-