Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.




1.

Upalny dzień skonał już na niebie zamroczonem, gwiazdolitem, z którego chłodek dobroczynny spływał szerokiem tchnieniem na ogród, wdzierał się powiewem, zaprawnym różami, na otwartą werendę domu dyrektora fabryki żelaza w Rudnikach. Jeszcze mury, nagrzane jak piece, wysyłały swe stygnące żary naprzeciw świeżości ogrodu. To też Dominik Gimbut, dyrektor, i jego żona odsunęli się od murów ku poręczy werendy, pijąc pachnące nektary ogrodowe. Twarz Gimbuta spracowana, ale pełna jeszcze męskiej siły, powlekała się błogością wypoczynku i spokojnego sumienia. Usadowiony wygodnie, przechylony ku ciemnościom ogrodowym, zamykał raz po raz oczy, jakby zamierzał przespać tę noc kojącą pod otwartem niebem. Pani Adela, bardziej obca spoczynkowi, wachlowała się nerwowo wielkim liściem arystolochji i w promieniu lampy elektrycznej przeglądała francuski dziennik mód. Rozluźniła gorset, przestała pilnować układu postaci paradnego, który był jej właściwy; poruszane tchnieniem ogrodu włosy chwiały się około twarzy pięknej jeszcze blondynki, która