Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   74   —

który pójdzie — tam. Wojna znowu nie tak straszna, jak ją malują.
— Dałby Bóg, panie dyrektorze.
Zciemniło się. Sworski spojrzał na zegarek. Dobiegała godzina umówionego spotkania przy koniach. Powrócił na główną ulicę.
Miasto rozgorączkowało się jeszcze bardziej. Przy strumykach światła płynących od kilkunastu latarń i od niektórych okien kupki ludzi rozprawiały swarliwie. Jeden telegrafista opowiadał, że miał pod ręką „pod temi tu palcami“ tekst ultimatum niemieckiego przesłanego Rosji, że jest to równoznaczne z wypowiedzeniem wojny, gdyż Niemcy żądają od Rosji rozbrojenia.
— A my, jak widzicie, mobilizujemy na łeb, na szyję!
Nikt już nie wątpił, że ogromna, przechodząca wszelkie oczekiwania, otrąbiła się europejska wojna — ale z kim? — gdzie? — o co? — wieści i zdania były chaotyczne.
Przystając tu i ówdzie, nabierając w uszy mnóstwo sprzecznych powiadomień, Tadeusz zdążał powoli ku głównemu rynkowi. Naraz zwrócił jego uwagę dom różny nieco od innych z powodu wysuniętej przed frontem pierwotnej werendy. Była to zapewne piwiarnia, lub karczemka. Na werendzie panował nocny mrok, zaledwie rozrzedzony przez odbłysk okna świecącego z wewnątrz chaty. Jednak na werendzie siedziały trzy cienie ludzkie, jeden zwłaszcza ogromny, o wiatrakowych giestach. Wpatrywał się Sworski w tę grupę, a zbliżywszy się jeszcze, rozpoznał ze zdzi-