Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/440

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   438   —

po stracie syna, tu tylko po stracie wymarzonego zięcia — ale i całej fortuny. To dla niektórych ludzi jest równoznaczne z cywilną śmiercią. A boję się, że Łabuńscy do takich należą.
Skoro jednak przestąpił próg mieszkania Łabuńskich, rozweseliły się nieco jego smutne przewidywania. Mieszkanie było skromne, ale nie tchnęło ani nędzą, ani klasztorną ciszą. Do przedpokoju dolatywały z za ściany dźwięki ożywionej męskiej rozmowy. Gdy Stefan Łabuński dowiedział się o nazwisku gościa, wyszedł żwawo z gwarnego gabinetu, uściskał Sworskiego serdecznie i pchnął go do pustego pokoju, obiecując, że zaraz się tam zjawi.
— Tymczasem moja żona...
Sworski znalazł się w pokoju, który mógł być i sypialnym, bo parawan odgradzał kąt zagadkowy. Na ścianach tkwiło kilka portretów i obrazów bez ram. Meble były nieskładne i obojętne. Na jednym tylko stole stała wielka skrzynia inkrustowana, śniada od patyny wieków i pociągała ku sobie oczy niespodziewaną tutaj świetnością. Sworski jął się jej przyglądać:
— Sceny biblijne krajobraz i figury włoskie, ale robota zapewne holenderska. — — Początek baroku, może nawet schyłek 16-go wieku. — — Dobry numer muzealny.
Wtem weszła pani Łabuńska z córką Hanką. Obie nie odmłodniały zaiste przez te trzy lata, ale matka więdła ozdobnie, szlachetnie, córka zaś kwitła chorobliwie. Powitano się ze znacznem rozrzewnieniem, ale w skąpych, wstrzemięźliwych wyrazach, bezsilnych dla naprawy nieszczęść, zdolnych tylko rozedrgać