Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   300   —

— Jednak my pójdziemy. — zawyrokował Celestyn. — Konsekwencja! głupia, ale konsekwencja!
— Pana nie puścimy na wartowanie — dodał Sworski. — Zastąpimy go, gdyby był powoływany. Pan jest, ojcem rodziny i musi przy niej pozostać. A my przegapimy sobie noc dla... konsekwencji, jak mówi Celestyn. Nic nam się nie stanie.
Posilono się spiesznie, gdyż dyżur Sworskiego i Łuby zbliżał się. Poczem trzej mężczyźni — bo i Łabuński wybrał się na zwiady — stanęli w sieni parterowej, gdzie dowodził rycerz w złotych okularach.
Zmieniła się warta; na miejsce kilku Żydów przyszło paru innych, stanęli dwaj literaci i dwaj oficerowie rosyjscy o minach niewyraźnych.
Przez płatnych wywiadowców otrzymano trochę powiadomień wiarogodnych: przez ulicę Instytucką, na którą wychodziła strzeżona brama, ustawiono barykadę u wylotu na Kreszczatyk. Rozwieziono po mieście kulomioty. — — To widzieli naoczni świadkowie. Reszta była ciemną zagadką bądź co bądź niepokojącą.
Wkrótce Łabuński powrócił do rodziny, a Sworski z Łubą usiedli na ławce, dzieląc ogólne milczenie. Żydzi wyglądali, jak skazani na śmierć; oficerowie rosyjscy chodzili, paląc bez ustanku papierosy. Ulica za bramą była zapewne pusta; żadnych kroków, ani turkotu kół. — — Czas dłużył się przykro, poczęści śmiesznie z powodu wyglądu tego pogotowia bojowego.
Przyjaciele Polacy wymieniali od czasu do czasu krótkie uwagi: