Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   266   —

— No tak... bardzo podziwiam... I cóż ja mam z tem zrobić?
— Musi pan przecie wiedzieć, jak to posłać do Mińska?
— Do Mińska?! — Ja zbieram, a raczej dopiero zbierać będę na formacje pod Kaniowem.
— A nie! stanowczo nie! — zawołała Hanka — to musi pójść na pierwszy korpus, do Mińska.
Zarumieniła się mocno, a z oczu jej tryskała żałość i obawa, że jej piękny plan może nie udać się.
Tadeusz łatwo wyczytał to wszystko i odgadł serdeczny zamiar panienki. Zaczął więc mówić jak najłagodniej:
— Może da się to wykonać — ale wątpię, aby tam przyjmowano dary w przedmiotach. — — Generał Dowbor ma podobno subsidia rządowe, na których poprzestaje.
— Czy można odmawiać? — Jakże ja inaczej się przyczynię do formacji... tamtego wojska? — mówiła Hanka, na dobre rozżalona.
— A pani bardzo chce się przyczynić? — pytał Tadeusz z dobrym uśmiechem.
— Naturalnie, że chcę — — mówił mi pan przecie, że to doskonały projekt — i tak samo Bronek...
— Trzeba zatem napisać do Bronka Dmowskiego z zapytaniem. Niech pani napisze.
— Czy ja mogę? — nigdy do niego nie pisałam.
— Tu już pani musi sama rozstrzygać.
Hanka wahała się, niezupełnie zadowolona z obrotu, jaki brała sprawa. Błysł w jej oczach inny pomysł: