Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   262   —

nie? — posłucham. Jeden wychwalał ogromnie zdobycze rewolucji rosyjskiej. — Zdobycze? — myślę — wyraz przedwczesny. Ale niech się wygada. — Skończył. Włazi drugi na estradę choleryk, napastliwy srodze na narodową demokrację; ona. według niego, chce powrotu cara, żandarmów i ustroju kapitalistycznego. Przewodniczący zwrócił mu uwagę, że zebraliśmy się nie na partyjne swary, lecz na zjednoczenie stronnictw dla wspólnej sprawy. Tum się dopiero dowiedział o tem. Zaczął zatem ktoś rozsądniejszy wywodzić, jaka byłaby podstawa współdziałania stronnictw polskich na obczyźnie. No i dogadał się do sprawy formowania wojska.
— Tutaj dobyłeś wielkiego głosu...? — wtrącił Sworski.
— Nie. Inni byli nadto głośni. Zaczęli się brać za łby. I ten od zdobyczy rewolucji rosyjskiej — i ten specjalny wróg narodowej demokracji — cała, jak zmiarkowałem, lewica — przeciw tworzeniu wojska polskiego w Rosji! Dlaczego? — bo musimy zawrzeć natychmiast „demokratyczny pokój“ — i jeszcze dlaczego? — zgadnij.
— Nie zgaduję.
— Bo mamy już rząd w Warszawie: Radę Regencyjną i jej musimy zapytać o pozwolenie na formowanie wojska. Mamy też w Moskwie męża zaufania warszawskiej Rady, pana Lednickiego. Ten się dopiero namyśla, czy dopuszczalne to jest ze stanowiska prawno-państwowego. — — Jednem słowem: gdzież tu lewicowa konsekwencja? Mamy być pod komendą haseł Rewolucji i razem Rady Regencyjnej, złożonej