Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   232   —

— Pan i tutaj nie chce ze mną rozmawiać?
— Owszem, bardzo mi miło. Tylko nie chciało mi się zgadywać, jak odgadł Rewiatycki, o kim pani pomyślała.
— Ach tak... naturalnie. — Jak to przyjemnie mówić z literatami! zawsze powiedzą coś niepowszedniego.
Jednak panna zrozumiała, że ją starszy literat traktuje nieco protekcjonalnie, a Tadeusz spostrzegł, że ona to spostrzegła, więc chciał naprawić wrażenie:
— Zgadywałbym i ja chętnie wtedy, o kim pani myślała, ale nie słyszałem rozmowy. Więc nie mając żadnych materjałów...
— Dostarczyłabym panu materjałów, gdyby pan zechciał... — rzekła Hanka ciszej i mniej swobodnie.
Zmiana tonu zwróciła uwagę Sworskiego:
— Czy pani serjo chce mnie o coś zapytać?
— Chciałabym... i nie boję się. To jest... boję się trochę pana, ale mam do niego zaufanie.
— Niech zatem pani pozbędzie wszelkiej bojaźni, a będzie miała zupełną słuszność.
Spojrzał jej prosto w oczy, prawie surowo, jednak życzliwie, a ona wytrzymała to spojrzenie bez koldeterji, — i miała już powiedzieć, gdy zaległa koło nich chwila ciszy. — Znowu urosły gwary rozmów; wtedy odezwała się cicho i nieznacznie:
— Czy pan zna Bronka Linowskiego?
— Znam — odpowiedział. Zaskoczyło go niespodziewanie to nazwisko.
— Zna go pan oddawna?