Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   133   —

je „stary Przeor“, który go wydobył z pod zabitego konia, — że mu je odda, gdy będzie pora.
— Słucham cię, ojcze, i wypełnię twe zlecenia. — Ale powiedz dla mojego spokoju, dla mojej wiary: Przecie on walczył po tamtej stronie, a ja stoję tutaj... Kto z nas jest na dobrej drodze?
Uśmiechnął się zakonnik:
— Chcesz mnie wyciągnąć na polityczną gawędę? — Mam pilniejsze roboty. Powiem ci tylko, co sam wiesz, gdy wejrzysz w głąb sumienia własnego: Polska jest u wylotu każdej drogi, którą Polak obierze, nie pragnąc nic innego, jak Ojczyzny wolnej, a wysilając rozum dla dopięcia celu. Pragnienie nasze jedno jest i to jest od Boga. A rozumy nasze różne są, podległe, ułomnościom. Ale zasię rozum nas wszystkich, rozum narodu, od Boga jest — i ten przemoże.
— Wierzę ci, ojcze, i w tej chwili cię rozumiem. Ale gdy pójdę znów sam przez życie, takie dzisiaj przesłonięte krwią i wątpieniem...?
— Wytrwaj, synu, — niema na to innej rady. A ilekroć mnie zapragniesz z głębi duszy, stanę przy tobie. Teraz idź i czyń, co należy, bo ranek upływa, a każdy ułamek dnia jest obecnie cenniejszy, niż dawniej rok niewoli. Ja odchodzę.
— Dokąd? dokąd? gdzie cię odnajdę?
— Gdybyś i poszedł za mną, nie dogonisz. Nie troszcz się jednak o mnie. Ja nie zabłądzę.