Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   101   —

— Sam widziałem w Końskich — potwierdził Bronek.
— Ciemny jeszcze naród!
W domu ekonoma nakrywano stół — długo jakoś — strzelcy po tęgiej przejażdżce bardzo byli do wieczerzy usposobieni; tymczasem, włócząc się po podwórzu, ćmili bez przerwy papierosy.
Od Inogóry pędził ktoś cwałem, w jednokonnej bryczce. Poznał go pierwszy Bronek w obłoku kurzu. Otworzono północne wrota okólnika, przez które wpadł niebawem posłaniec — stajenny z pałacu — wyskoczył z bryczki, dobył z pod serca i wręczył Bronkowi grubą kopertę.
Bronek rozdarł kopertę, z której wyjrzały banknoty, przebiegł oczyma kartkę pisaną ołówkiem i zwrócił się do stajennego:
— A gdzież te prowjanty?
Połączonemi siłami wydobyto z bryczki kosz z mięsiwem, białe chleby, butelki różne, czekoladę, konfitury — dary matczyne.
— Bogaty kraj! — krzyknął jeden z wojaków.
— I gościnni ludzie — dodał porucznik.
Przeniesiono to wszystko do domu i zaczęła się uczta.
Bal był u ekonoma i na całym okólniku folwarcznym. Bydło, wracając z pola, ryczało weselnie, a służba krzątała się przy robocie z krzykiem i pośpiechem takim, jakby przy pożarze. Pilno jej było zbyć wieczornego obrządku, aby potem przez okna napatrzeć się dowoli biesiadującym żołnierzom. Dziewczyny latały z dojnicami, jak pomylone; dzieci niektóre za-