Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   247   —

w ministerjum spraw zagranicznych, gdzie wielu paniczów udaje z powodzeniem mężów stanu, a korzysta tymczasem z ułatwień, które też coś warte na pieniądze. Miał przyjaciół w klubie, pełnym ludzi możnych, pożytecznych jako oparcie. Jednem słowem — miał sposoby dochodzenia z nędzy do pieniędzy — a to uważał słusznie za pierwszy warunek przejścia od rzewnej sytuacji ubogiego młodzieńca do stanu „porządnego“, czyli zamożnego człowieka.
Te względy praktyczne postanowił wysunąć na pierwszy plan swych zabiegów. Zapędy miłosne, do których jednak wielką miał skłonność, trzeba tamtym podporządkować. Do takiego postanowienia znacznie przyczyniała się pora zimowa, pora uśpienia wyobraźni erotycznej, rozbudzenia zaś trzeźwego zmysłu samozachowawczego. Nie uważał już dzisiaj za zdrożne nawet małżeństwa z bogatą panną, które mu doradzali poważni a niepodejrzani przyjaciele, jak Dymitr Chalecki.
Dosia, dziedziczka ślicznej Radogoszczy, posiadała wprawdzie i ten warunek dodatni, obok zalet intelektualnych i dziwnej, ciekawej ponęty swych wdzięków wyzywających, a dziewiczych. Cóż, kiedy ona kochałaby może zawsze warunkowo, zależnie od swych manij moralizatorskich, które się czasem zmieniają w dziwaczne kaprysy. Naprzykład ta jej sroga obraza za moją historję z Wercią... Co to ją właściwie obchodzi? — Aha, krzywda Ambrożego, jej najukochańszego wuja. — To moja rzecz, mój wyrzut sumienia, który zatruwał zawsze mój romans, aż go nareszcie