Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   130   —

się porządku i metody od Prusaków, podczas ich władania naszą ziemią. Gdyby natura Wielkopolan była tak porowata i przepuszczalna na obce wpływy, przejęliby oni, razem z zaletami, i osławione przywary Brandenburgów. Tym czasem uchronili się ich w zupełności, pozostali najczystszą i najdzielniejszą rasą polską.
Jan Skumin zaproszony został na kolację resursową przez Ambrożego Radomickiego, naturalnie członka klubu. W sali, podczas żwawego i już gwarnego spożywania wódki i przekąsek, błąkał się w tłumie, w którym znał dopiero kilkanaście osób. Przedstawił się kilku nieznajomym ze starszyzny i celował, gdzieby usiąść przy stole, gdyż miejsca, oprócz kilku naczelnych, nie były imiennie przeznaczone. Wtem przystąpił do niego mężczyzna napozór jeszcze młody, miłej powierzchowności, w doskonale skrojonym fraku i przedstawił mu się pierwszy:
— Robert Tolibowski.
Skumin okazał żywe zaciekawienie, Tolibowski również, i wytrysła między nowymi znajomymi elektryczna iskra sympatji. Jan zdołał dowiedzieć się szybko od Radomickiego, że to jest właśnie ojciec Dosi, poczem obaj usiedli obok siebie przy stole.
— „Rasowy chłop“ — pomyślał Robert. — „Ładny jeszcze papa“ — pomyślał Jan. Poczem obaj udali ugrzecznioną obojętność. Pierwszy odezwał się Tolibowski:
— Hrabia tu przyjechał, aby przestudjować Wielkopolskę?