Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 91 —

Poznając swój taniec, wyrywały się już do niego inne pary, lub patrzyły z serdeczną aprobacją na dziedzicowe pląsy, a niejeden pod nosem już i w takt podśpiewywał.
Wicek od cugowych koni, wyrostek, jak świeca, wypomadowany godnie i w butach od lakieru, lustrzanych, pokłonił się pięknie panience do tańca. Nie namyślała się Manieczka ani chwili. — Wicek drobił z początku, kręcąc głową i wypatrując miejsce i chwilę popisu, aż jak zarwał od kąta na odsiebkę, obleciał całą wozownię w samych przyk1ęczkach. Manieczka, mocno w tył przegięta, z rozwianym od wiru warkoczem, dopisała wybornie tancerzowi.
Zerwały się inne pary, teraz już hurmem. A że pod ściany natłoczyło się widzów, więc uczynił SlS tłum, którego ośrodek wirował kołem tanecznem. Taniec postępował parami w koło powoli, cały w lekkich podrygach rąk i ramion, czasem tylko ochocza para, upatrzywszy trochę luzu, wyrwała się do kilku rozhasanych obrotów i powracała znowu do zacieśnionego ordynku.
Pani Kara i Czemski, nie tańcujący oboje z różnych powodów — ona, że miała zbyt obcisłą sukienkę, on że z zasady (?) nie tańczył — stali poza wozownią. Ale przez bramy otwarte patrzyli na obraz płynący: pasiaste wełniaki łowickie, jednobarwne jupki gostyńskie, bławaty na białych koszulach kobiet, amarantowe lub ciemne z błyszczącemi guzikami lejbiki mężczyzn — sunęło to wszystko oślepiającym korowodem.
— Ostatecznie arlekinada! — odezwała się