Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 63 —

rycerska: przyniesie te żywe brylanty swojej damie, Cofnął się o kilka kroków, wziął rozpęd i przesadził zręcznym skokiem dobry sążeń rzeczułki.
Zaledwie panie zawołały „brawo”, już pędził ku rzeczce Czemski i przeskoczył ją nie gorzej od Leśniowolskiego. Osadzili się jeden na prawo, drugi na lewo od miejsca zjawienia świetlików i pochyleni pilnie szukali ich w trawie; ale robaczki, może zatrwożone wstrząśnieniem gruntu, zgasiły swe latarki.
Wtem rozległ się tętent potężny na drodze, plecami młodej kompanji, i zadyszane wołanie:
— Cze... czekajcie!
Odwrócili się wszyscy Broniecki, jak koń rozbiegany, pędził na wodną przeszkodę. — Krzyknęły zlekka damy, mężczyźni, szukający w trawie odskoczyli od siebie, bo groźny ciężar celował między nich dwóch. Dopadł wody, zawisnął nad nią imponującym balonem i osadził się aż za daleko na tamtym brzegu. Pobiegł jeszcze parę kroków pochyło, lecz nie upadł, odwrócił się triumfalnie i deklamował urywanym głosem przed oniemiałemi słuchaczami:
— Bo widzicie... Godziemba mi prawił... że nie nam już skakać — — Taki głupi rowek — sprobujcie tam dalej... ja i tam...
Dopiero teraz Manieczka, widząc, że ojciec wyszedł z niezwykłego manewru bez szwanku, zawołała rozżalona:
— Co tatuś najlepszego zrobił! Zaorał butami właśnie tam, gdzie siedziały robaczki!
— Jakie robaczki? — dziwił się Broniecki, roz-