Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 216 —

radziłem wójtowi odpowiedź: ni jakiej sprawki tu niema — człowiek jest spokojny.
— I dobry! — zawołała Mańka gorąco. — Całem sercem oddany sprawie ludu wiejskiego.
— Tego im tam mówić nie potrza — nadmienił Rykoń, chytrze mrużąc siwe oczy.
— Ale jakże wy? — zacietrzewiała się Mańka — przecie wy go cenicie? kochacie? —
— Dobry człowiek — przecedził wolno Rykoń przez zęby, jakby zatrzymując dla siebie bliższe wyjaśnienia.
— Któż teraz w Niespusze zajmuje się gospodarstwem w nieobecności właściciela?
— Są tacy — uśmiechnął się Rykoń tajemniczo.
I, dając folgę częściowej swej opinji o Czemskim, rozśmiał się na dobre:
— Tam z gospodarki tyle tylko, ile z nieba deszczem kapnie, a ziema da z nieprzymoszonej woli.
— Bo to człowiek zajęty nauką, myśleniem... rozumicie, sąsiedzie?
— Rozumieć to ja... mogę, panienko. Tylko jeżeli człowiek o jednem myśli, a drugie robi, nie spora to robota. — — O panu Czemskim ja źle nie mówię; naukę ma — kiedy mu się ta nauka lepiej w głowie ułoży, będzie on jeszcze lepszy, niż wielu innych.
Nie zadowoliła Manieczki ta ocena. Pomyślała, że Rykoń jest zarozumiały, ale i dobry zarazem: krytykuje Stefana, jednak chce się przyczynić do jego uwolnienia. Że jest przytem otwartym