Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 172 —

szczęście, godzien jest, oczywiście współczucia i pomocy.
— On chce tylko dobra ludu. On jeszcze z nami będzie pracował — zobaczy pan.
— Jeżeli pani go nawróci — bardzo wierzę. No... ja mogę spróbować... nie jestem wprawdzie w dobrych stosunkach z ludźmi, od których to zależy — ale znam takich, którzy tamtych znajdą.
— Panie prezesie! — — Manieczka złożyła ręce błagalnie z tak gorącem zaufaniem do człowieka, którego zaledwie znała, tak jasno, i kobieco, i dziecinnie patrzyła iskrzącemi oczyma, a świeżemi ustami rzeźbiła serdeczne słowa, że preses rozrzewnił się i pocałował dziecko w rękę.
— Spróbuję napawno; w każdym razie, dowiemy się dokładnie o sprawie. Niech pani nie miesza tu swego nazwiska... to trzeba robić ostrożnie, Mnie pani powiedziała dobrze; innym nie warto tymczasem. A z naszej rozmowy nabrałem przekonania o Czemskim, ze to porządny człowiek. Do widzenia — dam pani znać.
Powróciła Mańka do salonu, promienna od rozbudzonej nadziei. Spojrzał Leśniowolski na pannę i nic nie zgadł; nie mógł jej przecie posądzać o zalotne konszachty z prezesem; ale zauważył napewno, że jest ładniejsza jeszcze, niż zwykle, — nietylko posażna jedynaczka, lecz kobieta, pełna zdrowej i pociągającej siły, z którą wartoby się sprzymierzyć. Wydało mu się, że dzisiaj należy wyjaśnić, czy może liczyć na wzajemność Manieczki. Zaledwie powróciła do salonu i usiadła zamy-