Strona:Józef Katerla-Róża.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
SPRAWA SIÓDMA.

(Noc zimowa w Alpach. Olbrzymie śniegi powlekły puszcze leśne, szlak prowadzący ku skałom, z których przed wiekami obrońcy swej niepodległości zrzucili szczyty gór na pole Näfels i zatłukli nimi napastnika ojczyzny. Jezioro Klänthalersee zamarzło i znikło pod oponą zimy. Wielkie leśne drzewa stały się wspaniałemi widmami. Gałęzie ich, zgięte aż do samej ziemi pod ociężałymi jukami, pod napęczniałemi od masy sakwami śniegu, tam i sam wybiegają w niebo strzelistymi wierzchołki. Niskie krzewy znikły pod zwojami i kopułami zasp. Majaczą w poświacie księżyca podobizny olbrzymich płuc i jelit, przegubami wygniecione w bulwy i nabrzmienia. Polotny wiatr kiedyniekiedy rozkołysa stuletnie jodły. Wówczas sypią się w dół kadzidlane słupy pyłu i napełniają głębinę dzikiego boru zimnym przestrachem. Dan, ubrany w krótki kożuch i buty z cholewami, brnie w górę bezdrożem, głębiną lasu, kopiąc się po pas w przeziębłych, sypkich śniegach. Na plecach niesie wielką stalową kasetę i żelazny trójnóg. Zarabiając się w zaspach, ustał na małej polanie pod szczytem. Gdy spoza chmur padnie na ziemię światło księżyca, widać słabo w przestworze bielejący stół szczytu Glärnischa i pionowe granie jego skał z tamtej strony jeziora. Dan, który pospołu z Czarowicem przyszedł z Zurychu, dźwigając swój wynalazek bezdrożami leśnemi przez Albis i Hochetzel, siadł w znużeniu na omarzniętym odziemku. Czeka cierpliwie na znak Czarowica, który poszedł na tamtą stronę doliny i jeziora, w skały Glärnischa, ażeby w nich zakopać w różnych miejscach trzy wielkie ładunki prochu, dynamitu i szymozy. Dan opiera głowę na rękach i, patrząc na szatański szczyt Glärnischa, popada w głuche, senne zachwycenie. Oczy jego spoglądają w las. Widzą i nie widzą. Zdało mu się, że w czarnem przypiennem wnętrzu wielkiego świerka, który śniegi ze wszech stron