Strona:Józef Katerla-Róża.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
NASTKA

— A to był sąd! Ale nie gadajcie nikomu, pary z gęby nie puśćcie. Nie puścicie pary z gęby?

CZAROWIC

— Nie puszczę.

NASTKA

— No, bobym was zklena! Widzicież, tak było. Wzięła Józia srokatka, rymarzówna... Słyszycie dobrze?

CZAROWIC

— Słyszę!

NASTKA

— Wzięła Józia srokatka, rymarzówna, złapała kurę, tę czubatkę, paniusiną, — wzięła igłę grubą, co ją ukradła z paniusinego igielnika, — i dopiero tę grubą igłę wsadziła całą kurze w zadek. Nie wydajcie, żem wam pedziała!

CZAROWIC

— Ale! I cóżeście z tą Józią zrobiły?

NASTKA

— A pedziała paniusia tak: weźcie ją, osądźcie same. Co osądzicie, to tak niech będzie. Poszły my wszystkie w ten sąd, ją my ze sobą pojęły w tamten koniec ogrodu. I sądziły my ją bez całą pauzę, sądziły my ją het — precz, ale my nic nie mogły wysądzić. I dopiero jak zaczniemy wszystkie beczeć!