Strona:Józef Katerla-Róża.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
KRYSTYNA

— Nic nie powiem. Musi pan jeszcze uciekać stąd w świat. Niech pan ucieka!

CZAROWIC

— A co dalej?

KRYSTYNA

— Nie wiem, co dalej.

CZAROWIC

— Daj mi słowo nadziei!

KRYSTYNA

— Och, nawet tej „nadziei“ pan mi nie oszczędził! Zupełnie, jak w powieści dla moralnych rodzin, której zadanie polega na „wlewaniu otuchy, tudzież siły krzepiącej“...

CZAROWIC

— Więc co?

KRYSTYNA

— Nic. Gdy pan pojedzie, zniknie mi z oczu...

CZAROWIC

— To co?

KRYSTYNA

— Muszę zobaczyć, czy pana stać na to, żeby pan mógł być mojem głębokiem, duchowem przeżyciem, — czy pan