Strona:Józef Katerla-Róża.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
CZAROWIC (obalając go na ziemię)

— Zabiję!

(Dan podjął coprędzej linę, oddarł koniec jej, którym zakneblowano żołnierzowi usta. Chyłkiem, na palcach podbiegł do wysokiego muru, który otacza teren. Koniec liny przywiązał do występu blanki. Wyrzucił ją nazewnątrz. Potoczyła się w dół, nisko, w głębiny fos, po skarpach stromej ziemi).
DAN (szeptem)

— Zaczynam.

(Siada na murze, przechyla się nazewnątrz, znika. Żołnierz wpatruje się w twarz Czarowica, oświetloną przez księżyc — i leży nieruchomo. Czarowic wpatruje się w twarz żołnierza. Poznał go).
CZAROWIC (trzymając bagnet, zwrócony sztorcem w jego serce)

— Milcz!

(Żołnierz skinął głową).

— Rozstrzelają cię jutro.

(Żołnierz skinął głową).

— Uciekaj z nami!

(Ruchem głowy zaprzeczył).

— Więc cóż mam czynić?

(Przymknął powieki).

— Uciekaj!

(Ruchem głowy zaprzeczył).

— Nie mogę już wrócić!

(Przymknął powieki. Czarowic patrzy długo w jego twarz).

— Żegnaj!

(Trzymając karabin, zwrócony przeciwko żołnierzowi, odchodzi tyłem w stronę miejsca, gdzie przywiązana jest lina. Waha się przez chwilę,