Strona:Józef Katerla-Róża.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
NACZELNIK

— To ty romanse... Co masz do powiedzenia?

OSET

— Nic wam, psiekrwie, moskiewskie wychowanie, nie powiem! A ty, Zbawicielu, Zbawicielu! — daj do samego końca w honorze...

NACZELNIK

— Dotrwasz, bratku, w honorze... Lejba! — przynieś-no pręciki...

(Szpieg Lejba podbiega truchtem i podaje dwa pręty stalowe metrowej długości. Agenci chwytają Osta znienacka pod pachy i wyciągają jego ręce poza balustradę w stronę naczelnika)

— Dajże te grabcie, dajże te łapiny, głuptasie. Zaraz ci ulży, jak pójdziesz w szczerość. Dostaniesz kieliszek koniaku i do spania, — osiołku rewolucyi Dajże te łapiny...

(Agenci składają dłonie Osta, który nie wie, o co chodzi, i rozstawiają złożone palce. Naczelnik wsuwa między palce równoległe pręty stalowe, a potem oburącz zaczyna ściskać z całej mocy jednocześnie końce prętów. Chrząsnęły miażdżone kości palców. Oset zawył z bólu. Oczy jego zapadły w głąb oczodołów. Usta zczerniały. Czarowic podnosi się na palcach, kołysze się miarowo na nogach, jakby miał tańczyć. Uśmiech okrywa jego usta. Naczelnik puścił pręty)
NACZELNIK (do Czarowica)

— Powtarzam, że to na pańską cześć uczta. Pan zbyt nie łaskaw na siebie i na tego głuptaska, kieleckiego Mucyusza Scevolę. Pan się nawet raczy uśmiechać. Lecz ja jestem