Strona:Józef Katerla-Róża.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
TRZECI

— My przeszłość szanujemy w miarę możności, — wszelako wolimy od najbardziej szanownej przeszłości najbardziej współczesne facetki.

(Rycerz, oburzony do żywego daremnem wyczekiwaniem na oklaski, zstępuje okrakiem ze schodów, szeleści złośliwie blachą, kiwa strusiem piórem i bezsławnie przepada w masie. Po chwili w szeroko rozsuniętych połowicach zasłony ledwo się może pomieścić dama, odziana w doskonale stylowy strój z czasów Diego Velasquez’a. Doskonały jest długi jej stanik i podpięcia krótkiej, a niebywale szeroko rozpiętej sukni. Z pod splotu rudej peruki wyzierają prześliczne, błękitne oczy i rysy nieposzlakowanej piękności, jakby w kamei rzeźbione. Głosy w dalszych i bliższych grupach widzów)
PIERWSZY

— Bogowie! Cóż to za śliczna papużka...

DRUGI

— Ależ to mieszkanie, lokal — taka spódnica.

TRZECI

— Lokatorze, uważaj-no, że wokół słuchają damy.

DRUGI

— Ależ ja w najniewinniejszej myśli, poprostu...

TRZECI

— Ja wiem, że ty poprostu...

CZWARTY

— Księżniczko! Infantko! Królewno!