Strona:Józef Katerla-Róża.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
DRUGI

— A gdzież jest Messalina?

PIERWSZY

— Dajże pokój! Wszakże ta żałobnica wystarczy...

(Rozwarła się, przed chwilą zawściągnięta, zasłona. Ukazał się rycerz, zakuty od czuba do pięt w błyszczącą zbroję blaszaną, w hełmie ze spuszczonym nanośnikiem, z olbrzymim mieczem drewnianym i kitą, świeżo umalowaną na czerwono. W tłumie słychać głosy)
PIERWSZY

— A... otóż i nieodzowny rycerz...

DRUGI

— No, dobrze, owszem. Widzimy. Brawo, rycerzu, z ciotczynem piórem, świeżo ufarbowanem! Widzieliśmy.

TRZECI

— Jesteśmy ludzie niewojenni, nad-cywilni, pozamilitarni. Nic nie mamy do czynienia z pałaszami. Darmo nas podjudzasz do „czynu“ swym blaszanym durszlakiem.

CZWARTY

— Podnieś — no, — nieustraszony, — maskę z fizyognomii!

TRZECI

— Nie udźwignie, bo to z prawdziwej blachy cynkowej, wyprodukowanej w dąbrowieckiem zagłębiu.