Strona:Józef Katerla-Róża.djvu/082

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakiż pan jest, — przepraszam, — naiwny społecznik! Nic w panu niema właśnie artysty, człowieka obojętnego na owe ojczyzny, ambasady, muzea, nic niema zdobywcy, który szuka żeru dla swej duszy, żeby mogła żyć szeroko i gwałtownie.
Roześmiałeś się wtedy głośno i szorstko. Ona rzekła z naciskiem:
— Zmieńcie życie, podepczcie i poszarpcie jego podłość, jego niewolę, jego bezdenną obłudę. Wtedy dopiero i ja zmienię swój sposób widzenia rzeczywistości. Teraz ja wam się nie oddam w niewolę!
Pamiętasz blask elektrycznych księżyców, który ci wtedy w oczy złowieszczo zaświecił? Widziałem drżenie twoich ramion, żeby zadusić podłość życia, które ci ją wydzierało, albo zadusić siebie, bezsilnego niewolnika. Widziałem, jak na dłoni, myśl, żeby wyrwać z kieszeni rewolwer i roztrzaskać sobie głowę w jej czarnych, aksamitnych, spokojnych oczach. Widziałem myśl, czyby nie najlepiej, najrozumniej i najkrócej było ją przedewszystkiem, — starym obyczajem, — położyć trupem...

CZAROWIC (głosem głuchym)

— Słuchaj... Tak wszystko wiesz, pamiętasz, umiesz na pamięć, — czy nie mógłbyś udać jej głosu, przypomnieć brzmienia jej słów...

ANZELM

— Każdy człowiek korzysta z usług szpiega. Lecz szpieg nie pracuje za darmo. Dobrze, usłyszysz jej głos, przypomnisz sobie czarujące dźwięki, tak zupełnie zapomniane.

(Nagle zmienia głos. Schyla się do nóg Czarowica. Żebrze)