Strona:Józef Katerla-Róża.djvu/067

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mam hasło niepodległości wpracować w trudy polskie, zakląć we wszystkie wysiłki, mam ją wszeptać w sztukę nowoczesną. Mam to krótkie, proste, jedyne prawo oddać ludowi. Będę, jak pies, szczekał to hasło po nocy dookoła siedlisk ojczyzny, żeby go nie przespała w swym gnuśnym śnie.

(Słychać ponowne stukanie Dana. Czarowic przykłada do ściany ucho i czyta)

— Znalazłem napewno tajemnicę ognia. Muszę do laboratoryum. Staraj się! Mój wynalazek...

(Czarowic, śmiejąc się, stuka w ścianę)

— Sprzedaj coprędzej twój wynalazek szatanowi. Niech go coprędzej opatentuje Mister Devil. Może on cię stąd zapomocą swych wpływów wydobędzie...

(Słychać ponowne stukanie Dana. Czarowic czyta)

— Znalazłem tajemnicę ognia. Będę mógł z wielkiej odległości zapalać proch i dynamit. Będę wysadzał z oddali fortece, palił armie.

(Czarowic odbiega od ściany. Staje przy oknie. Z jękiem)

— Puśćcie mię, kraty! Puśćcie mię! Puśćcie mię, kraty! Gdybym wyszedł na tę płaską ziemię, zanurzyłbym w nią dłonie, urobiłbym sobie ręce po łokcie! Ujrzanoby naród nowy, spojony, nierozerwalny, olbrzymi. Ujrzanoby rasę zapomnianą, pełną prastarej wspaniałości i nowoczesnego geniuszu. Szedłbym przez tę ziemię od karpackich gór do morza, siejąc gąszcz bohaterstwa, jak młody las. Szedłbym polami, zdeptanemi od kopyt moskiewskich koni i siałbym świętą pszenicę braterstwa.