Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 1.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

działy wesołe, rzeźwe, w boki pobrawszy się, czepca na ucho nasunąwszy, minę tęgą nastroiwszy — panie mieszczki i przekupki. A niekiedy ze straganu do straganu wylatywało to pozdrowienie uprzejme, to ostry przycinek, wnet odpłacony ostrzejszym jeszcze, wnet przyciśnięty obelgą, a nie raz na końcu zapieczętowany szturchańcem. I jak tu nie wojować, kiedy się siedzi łokieć w łokieć, nos w nos, kiedy się sobie obrzydnie, kiedy się radzi długie godziny dnia, a czasem odbierze, odwoła kupującego, lub spuści z ceny towaru, by go nieprzyjaciółce wydrzeć.
Anioł by na miejscu przekupki trochę się pogniewał, cóż dopiero przekupka, która nic w sobie anielskiego niema, nie miała i mieć nie pragnie.
A jednak w tych piersiach osłonionych grubemi chusty, biją poczciwe serca, te usta nawykłe do przekleństw i wyrzekań, modlą się gorliwie i dobrem słowem nie raz biedaka obdarzą — a jednak to taki poczciwe kobieciska, te panie mieszczki i przekupki, choć djabłami sadzą co chwila.
Widzicie tę budkę z czerwonym kogutkiem na daszku? zielono malowaną? czystą i ślicznie wyciosaną i w dobrem stojącą miejscu? Zajmuje ją znajoma nasza pani Marcinowa. Obok stragan żółty sosnowy z prostych deszczek zbity, to sąsiadki pani Janowej sklep. — Obie jednem handlują, a w zgodzie z sobą. To też za cud to niektórzy mają i mimowolnie poczęto obiedwie imoście szacować, że z sobą w zgodzie żyły i nigdy słowem jednem się nie zadarły.
Ale nie dziwo! pani Marcinowa dawniej siedziała na placu, gdy panią Janowę śmierć męża, niegdy bogatego kupca, przyzwała na rynek, na kawałek chleba