Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Wilczek i Wilczkowa.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tymczasem, co na wiosnę nie nowina, zerwała się burza z ulewą i piorunami, straszna tak, że i pod dachem niebardzo sucho było. Wilczek, uchowaj Boże piorunu, kazał ludziom być w pogotowiu, i sam chodząc po szopie czekał aż się nawałnica skończy, gdy we wrota karczmy walić poczęto i wołać:
— Otwieraj!
Przyskoczył sam Chorąży i odpowiedział, że gospoda pełna, aby sobie szli precz, bo im nie otworzą. Przez szpary wrót widać było kupę koni i wozów parę.
Głos z drugiéj strony groził i łajał, że wrota wysadzić każe. Odpowiadano sobie wzajemnie. Wilczkowi i tyle nie było potrzeba ażeby go do szału pobudzić.
Wyrostka pchnął aby mu szablę natychmiast przyniósł i parę pistoletów podróżnych. A tu już wrota trzeszczeć zaczynały, bo je z tamtéj strony drągami podważano.
— Jakem żyw w łeb palnę jak psu — kto mi się tu krokiem waży! wołał Wilczek.
— Patrz-ino abyś sam po łbie nie dostał! krzyknął zapamiętale podróżny z drugiéj strony. Gospoda dla wszystkich wolna.
Ledwie Chorąży miał czas rapcie przypasać i pistolety w rękę wziąć, gdy jedna połowa wrót wyłamana z wrzeciądzów, z ogromnym ło-